LesPiratki
Sylwia Chutnik

Oto na statku przybijają do portu we Władysławowie LesPiratki. Jest współczesne lato, takie, z którego możemy wysłać pocztówkę, o ile pamiętamy jeszcze, jak się nakleja znaczki.

LesPiratki niczego się nie boją (no, może plotek), przed nikim nie czują moresu (chyba że przed strażą wodną, transfobią albo kacem). Czy przynoszą pokój, czy chaos? Po co przypłynęły? I skąd w ogóle wzięły się w naszym miasteczku?!

Piratki ze statku Mojra nadchodzą.

Przed Wami cztery bohaterki:

Piratka I – typ paryżaneczki z morskiej pianki, hobby: poezja, nigdy nie jest potargana i mówi cichutko, ale to cicha woda, co brzegi rwie, bo umie wspinać się na maszt i robić taki pole dance, że szok,

Piratka II – osoba cielesna, zmysłowa, hedonistyczna, w jej ustach słowo „ruchanie” brzmi jak „siwuple”, ciekawostka: bije cyckami jak pięściami, wygląda świetnie w pirackim outficie,

Piratka III – transpłciowa intelektualistka, na wszystko ma przypisy i bibliografię, teoretyczka pirate studies, w głębi zawsze chciała być piłkarką, ale próżne nadzieje, bo zawsze była niedysponowana na wuefie; aseksualna do kości,

oraz

Śpiewająca syrena ze szkatułki z ogonem zasłaniającym wszystko, czego oczekują binarni nudziarze. Zamknięta w szkatułce, dlatego kiedy śpiewa, to nic nie słychać. Przywieziona z dalekiej wyprawy, towarzyszka doli i niedoli, maskotka statku i narratorka. Kiedy bohaterki są w niebezpieczeństwie, to rozbija szybkę, wychodzi na zewnątrz i dusi włosami, które ma niczym Medea.

To właśnie syrena opowiada tę historię zawieszoną między tym, co realne, a pozmyślane, że hej.

I teraz tak: wyobraźcie sobie dzielnicę portową, wszyscy w pasiastych sweterkach, wszyscy rzucają latającymi rybami i piją smoothie ze szklanek po ginie. Może to bar, może wnętrze statku. Lecą szanty. No niestety, nie może być innego podkładu muzycznego, wytrzymacie. Ale do rzeczy, otóż:

Do portu we Władysławowie wpłynął nocą statek, który od razu wzbudził ciekawość nie tylko pracowników, ale i mieszkańców i mieszkanek tego miasteczka, którzy z rozdziawionymi buziami wzdychali:

– Łaaaaaaaał!

Kiedy zbliżył się do brzegu, emocje sięgnęły zenitu. Czy to znowu aborcja do nas zawitała, jak w 2003 roku, na statku Langenord, który stanął na wodach międzynarodowych? Czy to kontenery z nieetycznymi zakupami z AliExpress? A może kolejny transport parawanów dla zwiększenia alienacji społecznej?

Cóż się jednak okazało: ze statku wysiadły piratki, jak z obrazka. I tu mieszkańcy nieco się stropili:

– Że co, jak to?

Tak to, same osoby z doświadczeniem kobiecości płynęły na tym wielkim statku i ho, ho, radziły sobie bardzo dobrze. Kiedy tylko pojawiły się na brzegu, tłum zaczął na ich widok wiwatować: hura!, a w nagrodę za ciepłe przyjęcie dostał sto beczek bimbru, które dosłownie wykopały na brzeg. Na pytanie, co tu robią, odpowiedziały, że właśnie wracają z niebezpiecznej wyprawy. Szlajały się po wodach oceanów i dotarły do Władysławowa, bo słyszały, że w Polsce zło dobrem zwyciężyli i mają dać śluby lesbom, po tym jak ustawa o równości małżeńskiej została przegłosowana przez liberalny rząd w Sejmie.

– Ekskiuzmi, kurwa, co? – Tłum usta w ciup i patrzy po sobie zdziwiony. – Tu, we Władysławowie, mają się baby ze sobą chajtać? Kiedyś, w Słupsku, może. Ale tu?

Tłum, zbity z tropu, się rozstępuje, a schodami w dół, jak w musicalu, schodzą one: trzy piratki odstawione jak szczur na otwarcie kanału. Z zawadiackimi minami rozglądają się niespiesznie i pozdrawiają gapiów gestem królewskim. Za nimi syrena w wielkim akwarium – szkatułce na kółkach – wychyla się i rozdaje zebranym ulotki na wypadek, gdyby złapała ich policja. „Nie musisz nic mówić, tutaj numer do prawniczki”.

Ale wszystko wydaje się przyjazne, ludzie wyglądają jak z katalogu tolerancyjnej Unii Europejskiej. „Tęcza? Proszę bardzo, mam na balkonie”. „Równość małżeńska? A czemu nie”. „Że mój syn gejem? Aaa… no to… trzeba na spokojnie”.

Tłum porywa gościnie do okolicznego baru i wyciąga na zwierzenia.

A piratkom – w to im graj, fikuśnie zasiadły przy podłużnych ławach i zaczynają snuć opowieść, nucąc pioseneczki, przy których można się gibać i nawet uronić łzę.

Perorująprzemądrzałym tonem i tłumaczą znad butelki:

– Zawody żeglarskie były kiedyś zabronione niemężczyznom. Trzeba było się przebierać w męskie ciuszki i mówić tubalnym głosem. I wymyślić sobie groźne imię, w czym niektóre piratki się odnajdywały. Dlatego – ciągną przybyszki – jesteśmy same ze sobą, bo tak jest bezpieczniej. A poza tym lubimy przygody. No i fakt jest też taki, że nie mamy skąd brać kasy, dlatego napadamy. Ale szanujemy zwyczaje, pracujemy dzielnie i ciężko. Nigdy nie łamiemy pirackich zasad – Boginie Wody nie lubią takich głupot. Za to, na szczęście, jak wszystkie boginie lubią miłość. A my jesteśmy peeeeełne miłości.

Syrena ze Szkatułki śpiewa sobie po cichu piosenkę na melodię kojącą serce.

Kolejny kadr. Nadal lecą szanty, jak na wciągniętej w magnetofon kasecie.

Piratki cierpliwie tłumaczą, że:

– Teraz czasy się zmieniły, bo nic nie trzeba kryć i udawać, że ta obok to koleżanka. My to jak jedna rodzina na tym statku. Nazwałyśmy go Mojra, żeby wszyscy się nas bali i dali nam spokój, kiedy my jesteśmy ze sobą. Na co dzień robimy typową robotę takich jak my.

– Ja na przykład skradam się nocą do pozostawionych kajut i wynoszę termomiksy, iroboty, przenośne siłownie, ekspresy do kawy – wtrąca pierwsza z piratek.

A druga dodaje:

– Najbardziej lubię podbierać wibratory schowane pieczołowicie na dnie walizek i toreb. Zwinięte dla niepoznaki w ręcznik albo sukienkę. Wibratory o wymyślnych kształtach, niebywałych kolorach i finezyjnym zastosowaniu. Wkładam je potem wszystkie naraz i włączam. I słucham. I znowu wkładam. – Piratka jest już zanurzona we własnych myślach. – Kraść, brać, wynosić, zagarniać, przejmować obywatelsko.

Na to trzecia piratka prycha ironicznie, patrząc na syrenę ze szkatułki.

– Żeby się świeciło, żeby ładne było – przedrzeźnia. – A przecież najważniejsze to zmieniać paradygmaty, podważać, negować. A idźcie mi z tymi kradzieżami! Materializm w neoliberalizmie, trzy prace roczne o tym napisałam… My tu mamy inne sprawy do załatwienia, a mianowicie bardziej intelektualne i zaangażowane. Syrenie aktywistki nie ograniczają się tylko do pakowania za pazuchę czegokolwiek, co im tam wpadnie w ręce. Osoby syrenie wrzucają śrubki do systemu – jak komu trzeba, to wpierdolą, ale głównie robią pikiety w portach.

Pierwsza zasada piratki: zmieniać to, co przeszkadza.

Druga zasada piratki: łupić to, co ładne.

Trzecia zasada piratki: nie oglądać się za siebie.

Czwarta zasada: ty jesteś mną, ja tobą, jesteśmy oddzielne.

Nie pękać, pruć do przodu, napierać na fale.

Nadchodzi moment, kiedy piratki wychodzą z gospody. Machają do ludzi, schodzą po schodkach, puszą się.

Tłum wręcza im gofry, lody świderki i zapiekanki. Ktoś uroczyście zakłada im koła ratunkowe, takie dmuchane dla dzieci. Czuć ogólne zadowolenie, bo ludzie powinni być dla siebie dobrzy. Piratki jednak trochę spieszą.

– Dobra, gdzie ten urząd? – dopytują niecierpliwie. – Czas na ślub. My trzy razem, na zawsze. Syrena będzie świadkować.

Tłum nieco milknie – sam już nie wie, co powiedzieć. Jak wyjaśnić. Na wszelki wypadek wyciąga zza pazuchy pomięte flagi elgiebetów i niemrawo nimi macha. Ludzie spoglądają po sobie. Ogólnie to są tolerancyjni i dla każdego znajdzie się, prawda, miejsce. Tylko że może nie tutaj, bo na plaży są dzieci.

– Na plaży są dzieci!

Jakby przebudzeni z letargu łapią za kotwicę i mocują się z nią, a następnie odcinają sznury i statek zaczyna się gibać, trząść, a na końcu powoli odpływać od brzegu.

Piratki szybko wbiegają do środka, żeby nie doprowadzić do katastrofy. Kiedy wypływają na szerokie wody, słyszą jeszcze z brzegu nawoływania mieszkańców:

– Tak trzymać, dziewuchy, w ogóle się nie dawać!

– I wyślijcie nam pocztówkę, ale z daleka. Z daleka, dobrze?

W kajucie gaśnie żarówka dyndająca na poprzerywanym kablu. Piratki, rozczarowane, układają się do snu, zawieszając opaski na oko na specjalnych hakach. Drapią się w drewniane nogi i cichutko nucą wraz z syreną wakacyjne hity grane na harmonię i gitarę. Miało być fajnie, poszło fatalnie, Polska okazała się przereklamowana.

Z piwnicy, z poddasza, z niepewnych pokoi hotelowych i przybudówek,

Do światła, do światła.

Najpierw rozmowa, potem delikatny pocałunek, potem zakupy w Ikei, no i wspólny kot. Na zawsze, albo na dwa lata.

Ślub, chcę wziąć z tobą w Polsce ślub. Na Wawelu!

A ty w ogóle wiesz, o co w tym chodzi?

A ty w ogóle wiesz, o co ci chodzi?

A ty w ogóle wiesz, gdzie ty mieszkasz?

Jak zamkniesz oczy, to się samo. Jak zamkniesz oczy, to się samo.


Tekst pierwotnie ukazał się drukiem w magazynie kobiet queer* „LesBiLans” wydawanym przy okazji Lesbikonu. Kongresu Kobiet* Queer.

Sylwia Chutnik

Sylwia Chutnik

(ona/jej) Pisarka, publicystka, działaczka społeczna. Wykładowczyni akademicka, zajmuje się m.in. antropologią codzienności. Queerowa matka. W wolnych chwilach robi kolaże.
Z tej samej kategorii:

Rana (fragment)

Kto rzucił na ciebie urok, zapytała mama, gdy powiedziałam jej, że Katia nie jest moją przyjaciółką, tylko kochanką. Nikt nie rzucił na mnie uroku, odpowiedziałam. Nie mogłam jej się przyznać, że lesbijstwo nie jest stanem wymuszonym, więc wytłumaczyłam jej, że jestem...

Poza bezbarwną tęczę

Mam pewną koszulkę i często się waham, czy ją założyć. Na koszulce wydrukowana jest czarno-biała, bezbarwna tęcza. Na dole napisano „Русская рАДуга”. To znaczy coś w rodzaju „Tęczowe rosyjskie piekło”. Mam 36 lat i mieszkam w Trójmieście. Jestem wyoutowaną lesbijką,...

„Ja nie pytam – oni nie mówią”

Krótka historia o niewidzialności tęczowych rodzin Prowadzimy podkast o literaturze, w którym omawiamy książki poruszające ważne tematy społeczne. Niedawno odezwała się do nas pracowniczka ośrodka pieczy zastępczej z propozycją, żebyśmy w jednym z odcinków podjęły...

Tagi: