Kto rzucił na ciebie urok, zapytała mama, gdy powiedziałam jej, że Katia nie jest moją przyjaciółką, tylko kochanką. Nikt nie rzucił na mnie uroku, odpowiedziałam. Nie mogłam jej się przyznać, że lesbijstwo nie jest stanem wymuszonym, więc wytłumaczyłam jej, że jestem z kobietą dlatego, że z mężczyznami mi nie wychodzi. Wciąż się tego wstydzę. Stchórzyłam.
Dziś, wracając do swojego tchórzostwa, myślę, że bałam się przed sobą przyznać, że jestem lesbijką. To zwykła wewnętrzna lesbofobia, która wielu zżera od środka. Nie obwiniam się, ale żałuję, że mama umarła, nie dowiedziawszy się, że jestem lesbijką nie dlatego, że mężczyźni mnie nie kochali, tylko dlatego, że ja kochałam kobiety. I, wygląda na to, że kochałam je zawsze. Wszystkie moje przyjaciółki nie były moimi przyjaciółkami w bezpośrednim sensie tego słowa, byłam nimi zainteresowana i budziły we mnie czułość. W dzieciństwie był to niewinny pociąg i ciekawość, później – stłamszone pożądanie. W przebieralniach i podczas wspólnych pryszniców podpatrywałam kobiece ciała. Myślałam, że wszyscy tak robią, później się dowiedziałam, że to nie tak. Cierpiałam, gdy moje przyjaciółki zaczynały chodzić z chłopakami, ale było to ślepe cierpienie i nie miałam na nie słów. Paliła mnie zazdrość. Rozrywało mnie poczucie niesprawiedliwości. Naprawdę nie rozumiałam, dlaczego przyjaciółki nie chcą być przy mnie. Choćby tylko przy mnie. Nawiązywałam puste romanse z chłopakami i mężczyznami, ale nic do nich nie czułam. Nie było dla mnie nic łatwiejszego niż przespać się z mężczyzną – ponieważ nie byli kobietami. Drażniły mnie ich ciała – były szorstkie, głupie, szkaradne. Nie takie jak ciała moich przyjaciółek, które niemo uwielbiałam. Uwielbiałam i nie mogłam się sama przed sobą do tego przyznać. Szczególne cierpienie sprawiało mi to, że przyjaciółki przyjaźniły się ze mną raczej szczerze. Ale ich przyjaźń była nierówna mojej namiętności. Wciąż pogłębiała się przepaść mojego braku satysfakcji.
Dopóki nie wybuchłam w brutalnym odsłonięciu. W wieku dwudziestu trzech lat przyznałam się sobie i innym, że jestem zakochana w swojej przyjaciółce i koleżance z roku Polinie. […]
Moja przyjaciółka Wika powiedziała raz, że w Szwecji jest powiedzenie: „za górą jest kolejna góra”. Przypominamje sobie za każdym razem, gdy uporawszy się z trudnymi decyzjami i sytuacjami, nie zdążę złapać oddechu, a już natykam się na kolejne trudności. Gdy zrozumiałam, że jestem lesbijką, zobaczyłam przed sobą kolejną górę, nieporównywalnie większą od tej, którą już pokonałam. Gdzieś w głębi duszy zdawałam sobie sprawę, że ta góra to Elbrus, Mount Everest… że to bardzo duża góra. Wiedziałam, że ta góra istnieje, ale skrywały ją przede mną mgły. Wielką górą było to, czego nie dawało się nazwać jednym słowem. Chciałabym to określić jakoś krótko i lakonicznie, ale w tym przypadku nie działa moja umiejętność pomieszczenia maksymalnej ilości sensu w minimalnej liczbie słów. Krótko mówiąc, zrozumiałam wtedy, że kochać kobiety i ich pożądać to jedno, przyznać się do tego przed sobą – to coś zupełnie innego, a nauczyć się z nimi żyć i znajdować wspólny język w codziennym życiu to jeszcze inna rzecz. Ruchać się może ktokolwiek. Zupełnie nie miałam pojęcia, jak budować relacje z kobietami. Z mężczyznami było to bardzo łatwe: kino, rozmowy i role odgrywane według rodzinnego modelu (prawie zawsze nieudanie). Choć w moim przypadku nie działało nawet to. Mężczyźni budzili we mnie smutek. Choć czasami uspokajał mnie fakt, że heteroseksualność jest legalna. W przypadku kobiet przeszkodą było to, że nie miałam gdzie podpatrzeć lesbijskiego obrazu życia. Skąpa liczba filmów o lesbijkach została nakręcona gdzieś za granicą, i filmy te niewiele mi mówiły o mnie. Przyjaciółki‑lesbijki bez szczególnej ochoty odpowiadały na pytanie „jak żyć?”, może po prostu nie rozumiały mojego pytania. Dla nich związek z kobietą był naturalną konfiguracją od samego początku i zdążyły oswoić się z budowaniem relacji i wspólnym życiem. Ja dopiero wkraczałam w to doświadczenie i od samego początku popełniałam idiotyczne błędy.
W wieku dwudziestu pięciu lat zaczęłam uczyć się żyć od nowa. Praktycznie w nowym ciele, z nowymi przyzwyczajeniami, nowymi żartami i nową codziennością. Nauczyłam się też nieustannie zastanawiać nad tym, jak lepiej przekazywać informacje na temat swojej partnerki i jak się zachowywać w miejscach publicznych. Nie dlatego, że się wstydziłam – mogłam tchórzyć, ale nie próbowałam ukrywać swoich relacji – ale moja ówczesna dziewczyna Katia była skrajną lesbofobką. Praktycznie nikt z jej przyjaciół nie wiedział o naszej relacji. Na imprezach udawała, że mnie nie zna, po seksie płakała na moim ramieniu i mówiła, że żałuje, że nie mogę zrobić jej dziecka. Teraz wydaje mi się to nieznośne, a za swój największy błąd uważam nie to, że w ogóle zaczęłam się z nią spotykać. Od początku było widać, że nie znajdziemy wspólnego języka, że jest egoistką, kapryśną i niesolidną. Moim błędem było to, że od razu się do niej wprowadziłam. Życie, które zaczęłyśmy razem prowadzić, było po prostu koszmarem. Obie nie umiałyśmy żyć z drugim człowiekiem, prawdopodobnie nie umiałyśmy też kochać. Nie umiałyśmy się nawet złożyć na zakupy. Ona złościła się na mnie, że czasem zjadam jej ser czy kaszę. Myśl o przyszłości z Katią budziła we mnie przerażenie. Nie rozumiałam, po co i jak mam tracić czas na nieszczęśliwe życie z nią. Seks też wychodził nam jakiś taki niezgrabny. Przez cały czas chodziłam za nią jak ogon, byłam gotowa nosić ją na rękach, całować wszędzie i nadskakiwać jej w każdej sekundzie. A Katia wodziła mnie za nos. Potem sytuacja się odwracała i stawała się sadystyczną zabawą. Raz nawet wpadłam na to, by popchnąć ją na kanapę, usiąść na niej i zacząć na nią krzyczeć za to, że nie pamięta wersu z wiersza Feta. Byłam pijana. Nie podobało mi się to, co się dzieje, ale z jakiegoś powodu nie mogłam tego przerwać. I naprawić też tego nie mogłam.
[…]
Wciąż wracałam myślami do maminego pytania, kto rzucił na mnie urok. Jej zdaniem moje lesbijstwo było skutkiem klątwy. Ja uważałam inaczej. Zdawało mi się, że jestem jakaś wybrakowana, popsuta, z niewystarczającym organem uczuć i poczucia życia. Z tego powodu zupełnie nie rozumiałam, jak nawiązywać i budować relacje z kobietami, i to było prawdziwym problemem.
Fragment powieści Oksany Wasiakiny Rana w przekładzie Agnieszki Sowińskiej, wydanej przez Wydawnictwo Marpress w 2025 roku, publikujemy dzięki uprzejmości wydawnictwa i redaktorki Marty Pilarskiej.