Mam pewną koszulkę i często się waham, czy ją założyć. Na koszulce wydrukowana jest czarno-biała, bezbarwna tęcza. Na dole napisano „Русская рАДуга”. To znaczy coś w rodzaju „Tęczowe rosyjskie piekło”.
Mam 36 lat i mieszkam w Trójmieście. Jestem wyoutowaną lesbijką, feministką, aktywistką i matką. Pochodzę z Rosji. Do Polski mogłam się przeprowadzić, bo pracuję w projekcie dotyczącym praw człowieka w Rosji „OVD-info”, który świadczy pomoc prawną i udziela informacji osobom protestującym. Wielu ludzi, którzy protestują przeciwko wojnie, przebywa w więzieniach. W naszym kraju być częścią społeczności LGBT to być ekstremistą i to też jest teraz karalne. Prawdopodobnie wkrótce wejdzie w życie zakaz aborcji. Polki mogą to zrozumieć.
Oczywiście nie wszystkie osoby queerowe – jest ich chyba mniejszość – mają możliwość, jak ja, wyjechać, a jeśli ją mają, to nie mogą wybierać kraju do zamieszkania, w nowych miejscach pobytu ich prawa są poważnie ograniczone.
Spośród krajów europejskich wybrałam Polskę.
Kraj mojego pochodzenia jest niewidoczny. Dlatego nie jest mi łatwo zacząć opowiadać o sobie.
Czuję smutek z powodu tego, że mój ojczysty kraj codzienne zabija ludzi niezależnie od tego, że my, jako mniejszość, przez lata walczyliśmy, żeby do tego nie dopuścić. Ten smutek jest niewidoczny i nie do porównania ze smutkiem Ukrainek i Ukraińców, którzy stracili bliskich, zdrowie i domy. Za każdym razem, kiedy jestem w jednym pomieszczeniu z Ukrainkami, nie wiem, jak się zachować. Moje słowa: „Przepraszam. Bardzo mi przykro”, oczywiście niczego nie mogą zmienić. Ani moje opowieści o tym, jak społeczność aktywistów w Rosji pomaga wyjechać do Europy Ukraińcom, którzy znaleźli się w Rosji z powodu wojny.
Czy trzeba to wszystko mówić? Czy jestem gotowa na to, żeby Ukrainki widziały na mojej koszulce słowo „rosyjska”, bez względu na to, że znajduje się na niej również słowo „tęcza”?
Odczuwam też inny niewidoczny smutek – bo straciłam związek z kobietą, z którą miałam zamiar być do końca życia, i zostawiłam w przeszłości to, co kochałam. Wojna nie była przyczyną rozstania, ale miała na nie wpływ, bo już nie mogłyśmy być dalej razem. Od tego czasu minęły więcej niż 2 lata.
Już prawie wstyd mi o tym mówić najlepszym przyjaciołom, chociaż ci zawsze gotowi są mnie wysłuchać, i zwykle tego nie robię. Wolno, krok po kroku przywracam w sobie wewnętrzny spokój. Myślałam, że nigdy go nie odzyskam, ale się myliłam.
Nie wyjechałam, jak wielu moich znajomych, z powodu niebezpieczeństwa, tylko dlatego, że chciałam rozpocząć całkowicie nowe życie. Czy to pomogło? Uważam, że tak.
Mam niewidoczną wątpliwość (nikt nie chce okazywać takich uczuć), że nie znajdą się dla mnie żadne kochające ręce. Nie każda kobieta będzie chciała być związku z osobą, która bywa trudna. I z osobą, która wychowuje swojego nastolatka (czy ona właściwie jest lesbijką?).
Za każdym razem decyduję, co warto pokazywać, a czego nie. Chyba każdy podejmuje taką decyzję, kiedy coś o sobie mówi. Ale moja orientacja seksualna jest najłatwiejszym coming outem ze wszystkich.
Nie wiem, czy ktoś widzi inne rzeczy: to, jak kocham życie i swój optymizm. Nie wiem, czy poza tym wszystkim widać moje szczęście i to, jak uwielbiam milion małych, codziennych rzeczy. Emigranci zwykle mają depresję. Ja jeszcze nie mam.
Wyimek (do umieszczenia bliżej końca):
Za każdym razem decyduję, co warto pokazywać, a czego nie. Chyba każdy podejmuje taką decyzję, kiedy coś o sobie mówi. Ale moja orientacja seksualna jest najłatwiejszym coming outem ze wszystkich.
Tekst pierwotnie ukazał się drukiem w magazynie kobiet queer* „LesBiLans” wydawanym przy okazji Lesbikonu. Kongresu Kobiet* Queer.